W trakcie krótkiego romansu Jongleura z wielką korporacją – tak, tak, był taki epizod w jego bujnym życiu, uczestniczył on w szkoleniu na temat zarządzania czasem. W trakcie zajęć jeden z guru tego tematu zaproponował proste ćwiczenie dla szybkiego odróżnienia rzeczy istotnych od tych mniej ważnych. Otóż analizując jakieś zadanie powinniśmy zadać sobie jedno pytanie: „Co będzie jeśli tego nie zrobię?”. Okazuje się, że w bardzo wielu przypadkach nie stanie się nic, zaś zadania wykreowane bez większego sensu i refleksji marnotrawią tylko czas pracowników i zasoby firmy.
Podobny sposób analizy zastosować także w innych przypadkach, a jednym z nich jest kwestia istnienia lub nie telewizji państwowej, niesłusznie nazywanej publiczną, odżywająca ostatnio za sprawą abonamentu, którego większość rodaków, całkiem rozsądnie, nie płaci. Na marginesie Jongleur przypomina, że to obecny premier publicznie nawoływał do niepłacenia abonamentu nazywając go haraczem. Teraz do osób, które szefowi rządu zaufały może zgłosić się komornik. To bardzo dobre otrzeźwienie, dla tych, którzy wierzą w dobre intencje i szczerość polityków. Chodzi jednak o rzecz poważniejszą.
Zazwyczaj tak się dzieje, że jeśli ktoś pobiera opłaty, to coś za to oferuje. Czasami jest to oferta iluzoryczna – jak emerytury, które ma kiedyś wypłacać ZUS, czasem jest to oferta marna – jak służba zdrowia, ale jakoś tam nas zabezpiecza, raz gorzej raz lepiej. Tymczasem oferta telewizji państwowej jest na równie niskim poziomie jak pozostałych telewizji komercyjnych – tak, bo przecież telewizja państwowa to też telewizja komercyjna, z tym, że oprócz wpływów z reklam, próbuje, przy pomocy aparatu państwowego, wyłudzić dodatkowe pieniądze z naszej kieszeni.
Jongleur uważa, że każde pieniądze wpłacone na abonament dla podtrzymania istnienia telewizji państwowej są nieodwracalnie stracone z powodów następujących:
• Nie istnieje w praktyce misja telewizji publicznej – cokolwiek by to było. Zamiast tego mamy sieczkę mydlanych oper i reality show najgorszego sortu, z wspominaną już przez Jongleura, złożoną publicznie propozycją „robienia loda” przez jednego z pożal się boże, celebrytów. Czyż misją telewizji nie powinno być na przykład pokazanie transmisji z para olimpiady?
• Telewizja państwowa, podobnie jak komercyjne daje bardzo złe wzorce jeśli chodzi o umiejętność posługiwania się językiem ojczystym. Zarówno w sferze gramatycznej jak i merytorycznego przekazu dominuje bezmyślny bełkot, kultywowany radośnie przez niedokształconych prezenterów.
• Nie dowiadujemy się nic na temat ważnych wydarzeń na świecie. To znaczy, że prędzej zobaczymy babę o sześciu cyckach (Młynarski) niż analizę polityki amerykańskiej, gospodarki chińskiej czy choćby sprzeczności różnych interesów w UE.
• Nie dowiadujemy się niczego na temat naszych współobywateli różnych wyznań, ich systemów wartości, obyczajów i ich historii. Jongleur nie widzi także powodu aby obywatele Rzeczpospolitej – prawosławni, ewangelicy, muzułmanie, wreszcie ateiści zrzucali się na finansowanie transmisji uroczystości religijnych jednego, uprzywilejowanego wyznania.
Krótko mówiąc, rządzący wszystkich opcji utrzymują nienasyconego molocha z gigantycznymi przerostami zatrudnienia – telewizje komercyjne robią równie złe programy tylko bez porównania taniej – za wszelka cenę starając się utrzymać sytuację w której my – obywatele musimy ich oglądać. Wydaje im się przy tym, że żyją w świecie, którego mieszkańcy skazani są na dwa państwowe kanały, poprzez które można im kształtować światopogląd. Otóż Jongleur, trawestując Jacka Fedorowicza, nie życzy sobie aby za jego pieniądze ktoś mu coś kształtował. Odpowiedzmy sobie wreszcie uczciwie na pytanie „Co się stanie jeśli telewizji państwowej nie będzie?” Jeżeli wyjdzie nam, że nic, zażądajmy w tej sprawie poważnej publicznej debaty, najlepiej bez udziału polityków. Jongleur może oczywiście w tej sprawie tylko cicho popiskiwać, będzie jednak szukać zwolenników. Razem spróbujmy zrobić szum, który sprawi być może, że nasza telewizja nie będzie wyglądać tak jak w piosenkach Kleyffa czy Wysockiego:
Pokrzepiając się po tym zbyt długim wywodzie, Jongleur pije Côtes du Rhône Les Forots Jean’a Luc Colombo. Tak się szczęśliwie składa, że Jean Luc Colombo nie ma żadnej misji, może poza tą by sprzedawać klientom radosne, uczciwe wina w uczciwych cenach. Takie też jest Les Forots. Czyste syrah, pełne owocowej ekspresji, z dominującymi aromatami śliwek i porzeczek, przeplatanych lekkimi nutami kwiatowymi. Wino soczyste, dojrzewające z całą pewnością z daleka od wszelkiego rodzaju beczek, zachowało, po kilku latach, wyjątkową świeżość. Po prostu szczere, bezpretensjonalne i bardzo, ale to bardzo pijalne.