Jeżeli rozwój winnej blogosfery mierzyć ilością blogów poświęconych winom, można by wysnuć wniosek, że wchodzimy w stadium pewnej dojrzałości. Smutna to konstatacja, bowiem w tym przypadku ilość zdecydowanie nie przechodzi w jakość, co w ostateczny sposób pogrąża teorię niejakiego Marksa. Natomiast bez wątpienia blogosfera się profesjonalizuje i to drugi smutny wniosek, bowiem profesjonalizacja ta nie dotyczy meritum, czyli wina lecz niemal wyłącznie umiejętności funkcjonowania w necie. W efekcie pojawiło się dwie nowe kategorie blogów, w większości nie nadających się do czytania:
Blogi funkcjonariuszy
To robocza nazwa blogów pisanych na zlecenie pracodawców. Pół biedy kiedy są to blogi dziennikarzy np. Magazynu Wino, choć uważam tę działalność za pozbawioną sensu i sądzę, że zarówno dziennikarze, jak i ich pracodawca więcej by skorzystali gdyby ich blogerska twórczość powstawała poza internetowymi łamami Magazynu. Gorzej kiedy blogi piszą dziennikarze, a właściwie pracownicy importerów. I o ile blog pana Wojciecha Gogolińskiego jakoś się w tej sytuacji broni – dzięki zawartości merytorycznej, to wynurzenia pani rzuconej przez zarząd Makro na odcinek blogowania, po prostu żenują. Prościej, uczciwiej i bardziej litościwie dla czytelnika byłoby po prostu przygotować i rozesłać profesjonalny mailing zamiast pieprzyć o jakimś blogowaniu, zaś nadawanie temu czemuś nazwy Teoria Wina jest dość humorystyczne.
Blogi na zlecenie
Inną kategorią jest grupa nazwana roboczo Blogi na zlecenie (czytaj dyskontów). Blogi na zlecenie to kategoria, do której dziarskim krokiem dołącza grupa blogerów, mająca najwyraźniej problemy z identyfikacją celów swojego blogowania i kolejny karton wina przysłany przez dyskont staje się wybawieniem, bo wreszcie jest o czym pisać. Nie chcę nawet rzucać podejrzenia, że celem jest właśnie chęć otrzymania tego kartonu, niemniej zwracam uwagę, że blogowanie zakłada niezależność. Zaś poddawanie się najprostszej tresurze: my wysyłamy – ty piszesz, jest tej niezależności zaprzeczeniem. Aż chce się zawołać: ludzie – na świecie jest dziesięć tysięcy winnych szczepów, dziesiątki tysięcy winiarzy, setki tysięcy win i miliony winnych problemów, a wy marnujecie swój czas na opisywanie kolejnych dziesięciu win z biedronkowego mailingu. Ale to wasz wybór, w której chcecie być kategorii.
Konkursy na blogi
Cieszę się, że wreszcie Magazyn Wino rozpisał swój konkurs na blog winiarski roku, choć do samych nominacji mam parę zastrzeżeń. Podobne zawody mogłaby urządzić Winicjatywa, co też miałoby sens. Natomiast organizowanie takiego konkursu przez importera – Czas Wina jest po prostu obciachem. Myślę, że nieodległa jest sytuacja, w której swój konkurs na blog roku ogłosi Lidl lub Żabka, że o nieśmiertelnej Biedronce nie wspomnę. Paru faworytów sięgających po laur w takim konkursie już mam.
Moje typy na blog roku
Z zeszłorocznych zwycięzców mojego rankingu (a znaleźć ich można tu: http://jongleur.pl/index.php/page/3) pięciu znalazło się na liście nominacji Magazynu Wino. To: Enofaza, Winniczek, Blisko Tokaju, Białe nad czerwonym i Pisane Winem. Z wyjątkiem tego ostatniego, który w październiku stał się praktycznie tubą Biedronki (55% wpisów dotyczy owada), mogę swoje nominacje podtrzymać. Oczywiście znajdzie się ponownie miejsce dla (nie) Winnych Historii Łukasza Fika i Kontretykiety. Do tego dorzucę Lampkę Wina, Wine Tasting i Raport Win, który zaczynał słabo, ale niezłymi tekstami o winach morawskich dołączył do tych, których dalsze losy warto śledzić.