Zaproponowany temat winnych wtorków, czyli zwierzęta na etykietach po raz kolejny sprowokował Jongleura do sprzeciwu wobec tez niejakiego Janickiego i podtrzymania Wielkiej Teorii Jongleura, która głosi: „Wino ze zwierzątkiem na etykiecie jest dobre”.
Świadczy o tym choćby trudny wybór jakiego dokonać musi Jongleur aby wybrać wino najlepsze. Najpierw mijamy dzika szukającego jakichś leśnych owoców na etykiecie Domaine des Arbouses z Fitou. Niezłe codzienne wino, choć bez emocji. Tuż obok niegrzeczny kot przechyla flaszkę mozelskiego rivanera z Zell, z całkiem porządnej spółdzielni Moselland.
Niezłe to było wino. Ale zostawmy kota w spokoju. Jakieś ptactwo. Może bekas? Jest taki na etykiecie bardzo dobrego Château Bouisset z Langwedocji.
Albo inne ładne ptaszki na butelce bardzo przyzwoitego Rosso Piceno od Monte Schiavo? Też solidna winiarska robota.
No i jeszcze mały żart. Kaczuszki pozwoliły Didierowi Barralowi podać rocznik wina, czego przy winie stołowym, a takim było wtedy Valinère, robić nie wolno.
Dość jednak żartów. Jongleur, pod presją prawdziwych patriotów, sięga po prawdziwego a nie czekoladowego orła.
Orzeł rozpościera się dumnie na butelce Domaine de l’Agly. To wino z Roussillon z, jak przystało, grenache, syrah i carignan. Jak przystało mamy gęste aromaty dojrzałych malin, śliwek, wiśni. W ustach soczyste z zaskakująco miękkimi taninami, w dodatku nie ociężałe ale sprężyste. Dużo przyjemności daje takie mało znane wino ze zwierzątkiem.
Na zakończenie Jongleur dedykuje Janickiemu piosenkę zespołu nomen omen Animals. Śpiewa Eric Burdon, jeden z najlepszych rockowych głosów połowy lat sześćdziesiątych. Tytuł też znaczący.
One Response to Widziałam orła cień