Olaszrizling 2013

uliczny teatr

Wielką krzywdę wyrządził tej odmianie ktoś, kto nazwał ją włoskim rieslingiem, gdyż od lat pokutuje o niej opinia czegoś nie w pełni zasługującego na uznanie. Chyba tylko w Chorwacji nosi swoje własne, całkiem zresztą wdzięczne imię – graševina, wszędzie gdzie indziej słyszymy: laski rizling, welschriesling, rizling italsky, czy wreszcie olaszrizling. Tymczasem jest to odmiana bardzo interesująca, dająca wina gęste o bardzo intensywnych, przyjemnych aromatach. W rękach dobrego winiarza, jak choćby Vlado Krauthaker z Chorwacji, potrafi dać wina dużej klasy. Nie ma przy tym oczywiście nic wspólnego z rieslingiem, jest całkowicie odmienna zarówno w nosie jak i w ustach. Kiedy więc padła propozycja wspólnego degustowania węgierskich białych, olaszrizling z Pannonhalmy był propozycją oczywistą, tym bardziej, że niemal co roku wpadam tam na chwilę, by zaopatrzyć się w wina, nie tyle może wybitne, co po prostu bardzo dobre. Ciekawe miejsce ta Pannonhalma. Ze dwadzieścia kilometrów od Györ, na wysokim wzgórzu leży opactwo benedyktynów, będące najstarszym obiektem sakralnym Węgier. Wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury, z daleka wygląda imponująco, z bliska trochę mniej, bo dawne, średniowieczne mury zastąpiła klasycystyczna XIX-wieczna bryła, Niemniej przyklasztorna winnica nadal produkuje jedne z lepszych węgierskich win.
Olaszrizling 2013z Pannonhalmy, to jako się rzekło – graševina, w najlepszym możliwym wydaniu. Barwa jasnozłota, mocne aromaty owoców (jabłka, gruszki i cytrusy), kwiatów, ziół i więdnących liści. W ustach sporo ekstraktu, delikatna, oleista faktura, ale przy tym wyraźna kwasowość (producent podaje 6,1 g/l), podtrzymująca strukturę. Wino bardzo przyjemne, że użyję wyświechtanego określenia hedonistyczne – nie może nie użyję, po prostu świetnie się pije. Doskonale pasowało do dorady z grilla.

Olaszrizling 2013
Pannonhalmi Apátsági Pincészet
Alk. 12,5%
Cena 2390 HUF czyli ok. 32 zł

Categories: Życie i wino | Tags: , , | 3 komentarze

Czyste sumienie kosztuje – zapłacicie?

Burzę w mediach wywołała informacja o podpisaniu przez grupę lekarzy Deklaracji Wiary, w której zapewniają oni, że w swojej pracy kierować się będą nakazami religii, którą wyznają i nie będą podejmować żadnych działań terapeutycznych z tymi nakazami sprzecznych. Podniosły się głosy oburzenia, wołano coś tam o Ciemnogrodzie, próbowano inicjatorów Deklaracji ośmieszać. Jongleur nie wypowiada się na temat Ciemnogrodu, religii i takich rzeczy, na których się nie zna, uważa natomiast, że postawa ludzi stających w obronie wyznawanych wartości zasługuje na szacunek. Z jednym wszakże zastrzeżeniem – trzeba być konsekwentnym. Tak jak pacyfista nie powinien iść do wojska na żołnierza zawodowego, ponieważ nigdy nie wiadomo kiedy pracodawca wyśle go na front i każe strzelać, tak lekarz, który podpisał Deklarację Wiary nie powinien podejmować się pracy w lecznictwie publicznym, wykonującym usługi sprzeczne z jego sumieniem.
To proste. Pracodawcą lekarza w publicznej służbie zdrowia jest pacjent, np. Jongleur, który wypłaca mu pensję ze swoich podatków. Pracodawca ten oczekuje, że pracownik, który przychodząc do pracy dokładnie wiedząc jakie są tam oferowane usługi, nie odmowi nagle ich wykonania powołując się na klauzulę sumienia. Krótko mówiąc jeśli lekarzowi sumienie nie pozwala wykonywać pewnych zabiegów czy usług dostępnych w ofercie lecznictwa publicznego, to szuka on pracy gdzie indziej lub zakłada własny gabinet – wtedy pełny szacunek. Jeśli natomiast bierze pensję od swoich pracodawców-pacjentów, a potem odmawia wykonania swojej pracy, to jest po prostu gnojem, który próbuje wybielić swoje sumienie kosztem innych. W dzisiejszych czasach, zresztą tak było zawsze, czyste sumienie kosztuje. Czy sygnatariusze Deklaracji są gotowi tę cenę zapłacić? Czy chcą, żeby za ich moralny komfort płacili inni?

I piosenka a propos

Categories: Kretyni winni i niewinni | 6 komentarzy

Bandol? Trzy razy tak

uliczny teatr

Proponując dzisiejszy temat Winnych Wtorków, Jongleur chytrze szukał alibi, które pozwoliłoby mu bezkarnie spróbować kilku win z ulubionej prowansalskiej apelacji Bandol. Właśnie tu bowiem powstają jedne z najbardziej długowiecznych, czerwonych win Francji. Na zboczach masywu Saint-Baume, od lat wytwarza się wina z przeważającym udziałem odmiany mourvèdre, uzupełnianej w różnych proporcjach przez syrah, cinsault i grenache, dojrzewające co najmniej 18 miesięcy w dębowych beczkach. W rezultacie, jak piszą przewodniki, otrzymuje się wino pełne, mocno garbnikowe, z charakterystycznym posmakiem pieprzu. Spokojnie może dojrzewać 15 lat i dłużej, nie tracąc nic ze swojej siły i bogactwa.

Niedziela – Les Adrets 2008


Czerwony Bandol z Moulin de la Roque – dobrej spółdzielni w Le Castellet. Gleby gliniasto wapienne i piaszczysto wapienne. Mourvèdre (95%) i carignan. Aromaty czerwonych owoców, skóry, cedru. Trochę odbiega od klasycznego obrazu bandol – ani bardzo potężne, ani przebeczkowane czy przegrzane. Przeciwnie, bardzo soczyste, trochę rustykalne, garbniki zaznaczone ale niezbyt potężne. Dobry początek, za 9 euro więcej niż codzienne wino. Niemniej łatwe jak Easy Living w wykonaniu Uriah Heep

Poniedziałek – Les Restanques de Pibarnon 2005


Poważniejsze wino, można je nazwać drugim winem z Château Pibarnon. Mimo mniejszej zawartości mourvèdre (70%) i sporego udziału grenache, znacznie mocniejsza struktura niż w winie sobotnim. Bardzo intensywne aromaty jagód, jeżyn i czerwonych porzeczek oraz lukrecji i przypraw. Nuta oksydacyjna. Dobra kwasowość i mocne garbniki trzymają to wino w pionie. Pozostaje jednak wrażenie, że to szczytowy moment rozwoju i lepiej nie będzie. .
Odpowiedni wydaje się tu kawałek Grand Funk Railroad z 1969.

Wtorek – Château de Pibarnon 2003


Winnica Château de Pibarnon, na niewielkiej przełęczy zwanej Colline du Telegraphe, na wysokości około 300 m. Dzięki temu winorośl chroniona jest przed często tu wiejącym zimnym mistralem. Również wyjątkowe, w stosunku do innych części Bandol, są gleby. Mniej tu granitów, a znacznie więcej triasowych wapieni, którym wina zawdzięczają niezwykłą finezję aromatów i elegancję. Elegancja – bez wątpienia, ale tym co wyróżnia Château Pibarnon to skupienie. To koncentracja, ale nie napakowanego sterydami kulturysty, lecz wykutej z granitu rzeźby. To niezwykła twardość, połączona z zaskakującą miękkością dojrzałych tanin. Wino otwiera się bardzo powoli. Potrzeba kilku godzin aby odezwała się prawdziwa feeria aromatów balsamicznych, żywicznych, korzeni i przypraw, cedru, by wreszcie przedrzeć się do owocu. W ustach wciąż i przetrwa pewnie jeszcze ładnych parę lat. Wielkie wino z wielkim potencjałem dojrzewania. Pasuje do tego mocna muzyka. Utwór długi jak wino. Iron Butterfly

Categories: Piosenki przy winie, Rekomendacje, Życie i wino | Tags: , , , | Leave a comment

Roma locuta, causa finita

Bardzo rzadko zdarza się coś co potrafi wprawić Jongleura w osłupienie, szczególnie jeśli jest to zdarzenie wywołane przez kościół katolicki, instytucję wiekową, dostojnie nudną i do bólu przewidywalną. Tym razem jednak joker pod postacią arcybiskupa Hosera przebił wszystko. Otóż arcybiskup postanowił zamknąć kościół w Jasienicy, w którym msze odprawiał ksiądz Lemański. Z jakiegoś powodu arcybiskup Hoser księdza Lemańskiego nie lubi i daje temu wyraz publicznie, a to usuwając go z parafii, a to uniemożliwiając odprawiania mszy, pewnie na inne sposoby także. Jongleur nie zabiera głosu w tej sprawie, gdyż programowo nie interesuje się życiem wewnętrznym Kościoła i marzy tylko o wzajemności. Natomiast zamknięcie kościoła, wygląda dość kuriozalnie, zwłaszcza w połączeniu z wyjaśnieniem jakie dołączył arcybiskup czy też jego rzecznik. Jongleur nie jest pewien, czy uzasadnienie, że decyzja spowodowana była troską o „uchronienie wiernych przed grzechem..” zostało przed opublikowaniem przeczytane ze zrozumieniem, zwłaszcza w obliczu najrozmaitszych wstrząsających ostatnio kościołem skandali.

W tym wielkanocnym nastroju warto byłoby sięgnąć po jakieś podnoszące na duchu wino. Proponuję wesołe, langwedockie i biodynamiczne przy okazji, od znanego w Polsce Virgila Joly’ego – Joly Rouge.

Lekko schłodzone, rozwija aromaty czerwonych porzeczek, malin i jeżyn. Sporo ekstraktu ale zgrabnie trzymanego w ryzach, dzięki kwasowości i aksamitnym taninom. Żadnych pretensji i bardzo dużo czaru. No i piosenka. Jeśli pamiętacie Nasza klasę Jacka Kaczmarskiego to dziś zasłyszana jej hebrajska wersja

Categories: Kretyni winni i niewinni, Twórczość | Tags: , , , , , | 3 komentarze

Smutna sportowa impreza

uliczny teatr

Jongleur nie będzie się tłumaczyć z długiego milczenia, wychodząc z założenia, że pisze tylko wtedy gdy ma coś do powiedzenia. Zresztą wydarzenia na Ukrainie niezbyt zachęcają do blogowego błaznowania, zwłaszcza, że polityka to dziedzina całkowicie Jongleurowi obca. Niemniej dziś decyduje się zabrać głos, a impulsem do tego był mecz piłkarski Borussia Dortmund – Zenit Petersburg, a głownie fakt, że mecz w ogóle się odbył. W czasach antycznych do udziału w olimpiadzie nie dopuszczano zawodników z krajów prowadzących wojnę. Dziś musimy oglądać logo Gazpromu na koszulkach zawodników Zenita, w czasie gdy kumple szefów tej firmy zajmują się właśnie okradaniem sąsiadów z ich terytorium. To naprawdę zbyt wiele. Jongleur nie ma nic do piłkarzy z Petersburga, zgadza się również, że nie należy mieszać sportu z polityką, ale są tego granice. Można zrozumieć, że Europa – demokratyczna, koncyliacyjna, usiłująca godzić różne interesy okazuje się bezradna w konfrontacji z dyktatorem. Trudno jednak pogodzić się z tym, że jej przywódcy zachowują się tak jak by się nic nie stało. Można przegrać ze złem, ale niekoniecznie trzeba je wpuszczać na salony, na przykład sportowe.
Tym razem będzie bez wina za to z piosenką. Dla przypomnienia czasów, które jak się nam naiwnie wydawało odeszły, a które być może nadchodzą posłuchajmy Olimpiady Leszka Wójtowicza.

Categories: Kretyni winni i niewinni | Tags: , , , | 4 komentarze

Co ma sól do TV?

Przez wieki sól była bardzo cenionym produktem, za który można było nabyć niemal wszystko. Dość szybko, bo już w VIII wieku władcy zorientowali się, że wprowadzenie monopolu na handel solą i obłożenie jej odpowiednim podatkiem gwarantuje regularne wpływy do państwowego skarbca. Problemy zaczęły się kiedy, z wielu powodów, sól spowszedniała, a jej spożycie spadało. Rządzący, na przykład we Francji, oprócz podatku wprowadzili więc minimalną ilość soli, którą każdy poddany musiał kupić, no i zapłacić oczywiście podatek. Działało to bardzo dla władcy przyjemnie, ponieważ nawet gdy obywatel soli nie potrzebował, podatek zapłacić musiał. Niektórzy badacze uważają, że, i tu memento dla rządzących, podatek od soli zwany gabelle, był jedną z przyczyn wybuchu Rewolucji Francuskiej.
Przypominam tę anegdotyczną historię, czytając po raz kolejny enuncjacje pana ministra Zdrojewskiego, który zaproponował aby wszyscy płacili coś w rodzaju podatku, przeznaczonego na finansowanie telewizji publicznej, niezależnie od tego czy mają telewizory czy też nie. Jak z wdziękiem stwierdził pan minister – państwo gwarantuje usługę, a obywatel może z niej korzystać lub nie, ale zapłacić musi. Myślę, że każdy sprzedający cokolwiek w Polsce chciałby mieć taki komfort. Dlaczego więc akurat mam go fundować panu Zdrojewskiemu, czy, ogólniej rzecz biorąc, rządowi? Pomijam już wartość tego co rząd określa jako misję. Na temat propozycji pana ministra wypowiedziało się kilka osób związanych z różnymi, także komercyjnymi telewizjami i to było dopiero ciekawe. Nie to nawet, że wszyscy byli za, w tym także fryzjer zastępcy redaktora naczelnego TVP1 Andrzeja Godlewskiego – poważnie. Fascynujące było to z jaką powagą roztrząsali dylematy techniczne, przyjmując za oczywiste, że państwowa telewizja powinna istnieć i realizować misję. Chciałoby się powiedzieć – panowie, wyjdźcie z tych swoich luksusowych klatek i popatrzcie na prawdziwy świat. On ma w dupie wasze misje. Jeżeli chcecie nam wcisnąć misję, to spróbujcie ją uczciwie sprzedać. Najlepiej poprzez dekoder. Na razie z ubolewaniem mogę stwierdzić, że monarchowie ściągający podatek od nikomu niepotrzebnej soli przynajmniej nie mydlili poddanym oczu żadną misją, na przykład, propagowaniem zdrowego żywienia.

Dla równowagi proponuję powrót do źródeł. Piosenka z filmu Easy Rider w wykonaniu grupy Steppenwolf:


a do tego podarowana przez przyjaciela flaszka Eoos z winnicy Comelli. Jesienny, nostalgiczny nastrój słodkiego wina z Friuli. Rdzenny szczep picolit dał wino o ciepłym złotożółtym kolorze. Słodkie aromaty moreli, miodu i pomarańczy mieszają się z nutami więdnących liści w ustach egzotyczne owoce, przyprawy, imbir. Fascynujące i długie. To jest misja.

Categories: Kretyni winni i niewinni, Życie i wino | Tags: , , , , , , | Leave a comment

Powrót do źródeł bez emocji

uliczny teatr

Pierwsze skojarzenie z muskatem to południe Francji. Roussillon, Langwedocja, Dolina Rodanu. Jongleur wraca jednak do źródeł, czyli na greckie wyspy, a konkretnie na Samos, bowiem droga muskatu z Afryki do Europy wiodła bezwzględnie przez Grecję. To na greckich wyspach muskaty zdobywały swą sławę, choć wynalazek mutage i produkcji win wzmacnianych, dokonany przez Arnaud de Villeneuve z Montpellier w XIII wieku, na parę stuleci zepchnął słodkie, greckie wina w cień. Niemniej wina istnieją, choć akurat w Polsce znalezienie greckiego muskata łatwe nie jest. Jongleur siega więc po butelkę przywiezioną parę lat temu z wakacji.
Samos Grand Cru 2003 to wino wzmacniane, produkowane przez EOSS czyli Związek Spółdzielni Winiarskich z Samos. Klasyczny szczep muscat à petits grains daje wino o ogromnej słodyczy, coś około 200 g/litr, z intensywnymi aromatami winogron, róży, cytrusów, miodu. W porównaniu z muskatami z Roussillon, wyraźnie brakuje kwasowości, stąd wino sprawia wrażenie ciężkiego, do czego przyczynia się również alkohol 15%. Zresztą może to kwestia wieku? Dziesięć lat mogło sprawić, że wino straciło świeżość. Wycieczka w przeszłość jakkolwiek nie bez przyjemności, nie przyniosła większych wzruszeń. Ot porządne, niezbyt jednak interesujące wino. Choć kosztowało też niezbyt wiele, jakieś 8 euro.
Dla cierpliwych wiekowy kawałek Fleetwood Mac

Categories: Życie i wino | Tags: | 5 komentarzy

…….. ponad podziałami

Dziś Jongleur udał się na długi, piękny spacer przez las. Spacer był jednak piękny tylko w założeniu, w planach, marzeniach. W rzeczywistości stał się koszmarem, makabrą, traumą. W zderzeniu z brutalnymi realiami życia dziewczęce serce Jongleura załkało, zaś w głowie kołatało się jedno pytanie: Jakim trzeba być skurwysynem aby zrobić coś takiego?

Od dwudziestu paru przynajmniej lat, nasze lasy zamieniają się w jedno wielkie wysypisko śmieci. W którąkolwiek stronę wyruszymy z Warszawy, Krakowa, Kielc, czy Wrocławia, wszędzie towarzyszą nam takie atrakcje. Mazury, proszę bardzo. Tam zresztą swoje dorzucają żeglarze mający pełną gębę frazesów na temat etyki tej formy sportu czy wypoczynku. Każdy, kto przejedzie się wzdłuż brzegów jakiegokolwiek z wielkich jezior, bez problemu dojrzy świadectwo tej etyki.

Nie mówimy tu o nielegalnych wysypiskach, które mnożą się obecnie w związku z idiotycznymi przetargami na wywożenie gminnych śmieci, gdzie decyduje wyłącznie najniższa cena. Chodzi o śmieci wyrzucane przez obywateli, wyborców, zwolenników PIS-u, Platformy, Radia Maryja czy SLD, biznesmenów i meneli, ministrantów i złodziei, lemingów i słoików, miłośników wina i abstynentów. Oto na naszych oczach zawiązał się prawdziwy sojusz:
SKURWYSYŃSTWO PONAD PODZIAŁAMI

Przy kolejnym wysypisku, w kolejnym lesie, w głowie Jongleura kotłują się coraz bardziej rozpaczliwe myśli. A może by tak kara śmierci? Jongleur, który jest zasadniczo jej przeciwny, w tym jednym, jedynym przypadku gotów byłby na ustępstwo. Czy naprawdę jednak pozostaje bezradność?

W każdym razie Jongleur wraca do domu. Dziś wina nie będzie, bo cokolwiek by zaproponował będzie to odczytane jako profanacja lub przynajmniej aluzja do producenta. Pozostaje więc piosenka. Aby pozostać w temacie lasu dziś Jethro Tull i Bungle in the Jungle.

Categories: Bez kategorii | Tags: | 4 komentarze

To płaczę ja – Jongleur

uliczny teatr

Sieć roi się od not degustacyjnych. Amatorzy wina, blogerzy, dziennikarze, pisarze, pracownicy firm winiarskich, wszyscy tworzą opisy win, które oddają wrażenia i odczucia towarzyszące degustacji czy po prostu piciu wina. To znaczy powinny oddawać, częściej jednak są obrazem bezradności twórców tych not miotających się między trudną materią języka polskiego z jednej strony oraz poczuciem obowiązku, który każe jakiś opis sporządzić z drugiej. W rezultacie większość not degustacyjnych nie opisuje win tylko stan ducha piszących. Z punktu widzenia Jongleura, chcącego się czegoś o winie dowiedzieć nie mają one żadnej wartości, przeciwnie – często wprowadzają go w konfuzję. Weźmy na przykład takie zdanie:
„Mnie wydało się nadmiernie aksamitne i wycofane. Brak mu było pazura, który radziłby sobie z nieco suchym garbnikiem”
Jeżeli mamy suchy garbnik, to wino raczej nie będzie aksamitne ani wycofane. I co to jest ten pazur? W sumie fraza efekciarska i bez sensu. Czy po przeczytaniu wiemy coś o winie? Raczej nie. Inny przykład tego samego autora, przyznajmy nieco samokrytyczny:
„[wino] … wydało mi się nieco nadmiernie, w dziwnie sztuczny sposób kwasowe — choć samo w sobie było smaczne. Tyle, że albo ja mało wiem o Chablis (bardzo prawdopodobne), albo do prawdziwego Chablis 1-er Cru mu dość daleko”
Fakt, że autor rzeczywiście mało wie o Chablis nie przysłania jednak faktu, że nadal nie wiadomo czy smaczne było to wino czy nie?
W innym blogu Jongleur czyta o „nieoczywistych taninach” oraz o „bogatej, jednak dobrze zintegrowanej kwasowości” i zupełnie nie rozumie o co chodzi, jednak poniższe zdanie rozbija go już do końca:
„Zaprezentowano również trudne wina od Primosic, a w szczególności orange wine Ribolla di Oslavia Klin 2009, które swoją szczerością i klasycznym podejściem do Ribolli dosłownie mnie ujęło.” Co to jest klasyczne podejście do Ribolli? Trudno powiedzieć, ale siła rażenia duża.
Jeszcze dobitniej zabrzmiała rekomendacja blogera, który ma misję doradzania swoim czytelnikom:
„Polecam w szczególności tym, którzy obawiają się wytrawnego posmaku w winach wytrawnych.” – To naprawdę piękna fraza.
Do tego momentu Jongleur nie podawał źródeł cytatów, aby nie zamieniać rozważań o pustosłowiu w personalną pyskówkę, jednak autorka najbardziej chyba erotycznego zdania w internetowym winopisaniu zasługuje na jego wdzięczną pamięć. A zdanie brzmi:
„Wino z tego szczepu jest cenione przez smakoszy z całego świata, dobrze zbudowanych, gładkich, owocowych przepełnionych taninami i alkoholem” Podniecony wizją dobrze zbudowanych, gładkich, przepełnionych alkoholem smakoszy Jongleur długo nie może zasnąć.
Jednak twórczyni Teorii Wina – to nazwa bloga, nie spoczęła na laurach i postanowiła wnieść swój wkład także do nauk przyrodniczych formułując tezę o powstawaniu łez na ściankach kieliszka. Tezę, która, przyznajmy to uczciwie, całkowicie podważa dotychczasowy stan wiedzy:
„Napięcie powierzchniowe alkoholu jest większe od wody (jeden ze składników wina), która łatwiej „czepia” się ścianek powierzchni oraz szybciej paruje. Dzięki takiej prostej fizycznej zależności, woda przylepiona do szkła dzięki alkoholowi, ślizga się tworząc przepiękny efekt „łez”, przyjęło się, wtedy mówić, że wino płacze.”
Proszę Pani, to nie wino płacze. To płaczę ja – Jongleur. Zmarnowałem swoje młode lata w szkole, w której uczono mnie, że napięcie powierzchniowe alkoholu (2,23) jest trzykrotnie niższe od wody (7,28) a w dodatku woda paruje wolniej od alkoholu. No cóż paru noblistów przekręci się w grobie. Trudno – In vino veritas.
Dla cierpliwych nagroda Creedence Clearwater Revival – zapomniany zespół z szalonych lat sześćdziesiątych

Categories: Kretyni winni i niewinni | Tags: , , , | 9 komentarzy

Osłupienie

uliczny teatr

Wśród przyznanych dorocznych nagród Grand Prix Magazynu Wino, jedna wprawiła Jongleura w absolutne osłupienie, a mianowicie Złoty Medal w kategorii win czerwonych powyżej 100 zł przyznany winu producenta z Friuli, Fulvio Bressana. Osłupienie, gdyż kilka miesięcy temu Fulvio Bressan przekroczył wszelkie granice cywilizowanego zachowania, zamieszczając na twitterze rasistowskie wpisy i obelgi, pod adresem czarnoskórej minister ds. integracji Cecile Kyenge.

W tłumaczeniu na angielski, to co napisał Bressan brzmiało tak:
“hey, dirty Black MONKEY, I DON’T PAY TAXES to lodge your GORILLA friends at a HOTEL. Please bring them to your place, where you can feel superior with your money … Oops … That money is not even yours: it’s the money Italians give you … You’re a s***ty black gold-digger.”

Uzasadniając nagrodę redakcja Magazynu Wino napisała tak:
„Fulvio Bressan to postać ekstremalna. Ostatnio wsławił się niewybrednymi rasistowskimi wypowiedziami, co wielu dziennikarzy sprowokowało do bojkotu jego win. My sądzimy, że pytanie, czy znać wina Fulvia Bressana jest takim samym pytaniem, jak: czy przeczytać Louis Ferdinanda Céline’a? Te wina składają się na wielką winiarską kulturę Włoch. W degustacji w ciemno nasze jury nie miało wątpliwości.”
Otóż ocenianie wypowiedzi Bressana jako „niewybrednej” jest owijaniem w bawełnę wyjątkowo skoncentrowanego chamstwa, połączonego z głupotą, a przyrównywanie łobuza o mentalności skina do Celine’a jest mimo wszystko nadużyciem. Cokolwiek by nie powiedzieć wino jest spożywczym produktem rolniczym, nie jest natomiast dziełem sztuki. Wino zawsze występuje w kontekście, a ważnym elementem tego kontekstu jest producent. Oczywiście, trudno zarzucać jurorom, że z przedstawionych do degustacji próbek wybrali najlepsze. Uważam natomiast, że wina takich producentów nie powinny w ogóle trafić do konkursu. Po prostu żulii nie wpuszcza się na salony, a to właśnie zrobił Magazyn Wino nobilitując Bressana swą nagrodą.
Dobitnie swój protest przeciw wybrykowi winiarza wyraził Jacob Kennedy, właściciel londyńskiej restauracji Bocca di Lupo, wyrzucając wina Bressana do rynsztoka.

Categories: Kretyni winni i niewinni, Życie i wino | Tags: , , , | 6 komentarzy