Kiedy rozpoczynała się Jongleura przygoda z winem istniał w winiarskim świecie pewien porządek, a czerwone winorośle wśród mozelskich winnic samotne były jak intelektualiści w partii Kaczyńskiego. Jednak na przestrzeni ostatnich lat zaczęło się to szybko zmieniać. To znaczy samodzielnie myślących w PISie nie przybyło, natomiast czerwonych winogron nad Mozelą jak najbardziej. Niegdyś nieliczni winiarze produkujący nieliczne czerwone wina, adresowane głównie do odwiedzających Mozelę amerykańskich i japońskich turystów, omijani byli przez koneserów szerokim łukiem, dziś należą do absolutnego mainstreamu. Kendermans – proszę bardzo, Sebastiani – jak najbardziej, nawet Markus Molitor w świątyni rieslinga jaką jest bez wątpienia siedlisko Himmelreich w Graach, sięgnął po pinot noir. Ot, znaki czasu, a może ocieplenia klimatu? W każdym razie Jongleur też chce być w mainstreamie, podejmuje więc wyzwanie i otwiera butelkę Molitora, niestety nie z Himmelreich, to bowiem znacznie przekroczyłoby budżet. Niemniej Mandelgraben też brzmi nieźle a kosztuje kilkanaście euro – da się wytrzymać. Rocznik 2007 dał niezłą barwę, dość, jak na pinot noir, ciemną. Nos też ucieka od klasyki – więcej tu jeżyn i jagód niż truskawek, choć nuty malinowe są dość wyraźnie. Jak na kilkanaście miesięcy w nowej francuskiej beczce, aromaty dębu są dość dobrze wchłonięte i nie przeszkadzają przy degustacji, za to dębowe taniny z pewnością przydadzą się, gdyby ktoś chciał to wino przechować parę lat – producent daje mu nawet kilkanaście lat. Niezbyt duży ekstrakt i mocna kwasowość – wszystko zgadza poza alkoholem. 13,5% to jak na Mozelę sporo, czyżby rzeczywiście global warming? W sumie wino przyzwoite, choć porównanie do burgundów to na razie przesada. Szkoda jednak tych parceli, na których mógłby wyrosnąć wybitny riesling.
One Response to Mozela cała w czerwieni