Przygoda Jongleura z winem zaczęła się od Beaujolais, nic więc dziwnego, że darzy szczep gamay szczególnym sentymentem. Zresztą, poza miłymi wspomnieniami uznanie Jongleura budzi wyjątkowa gastronomiczna przydatność tej odmiany. Czysty, intensywny owoc, słabe garbniki – choć w niektórych wydaniach, zwłaszcza z Morgon, bywają wyraziste, no i ta cudowna świeża kwasowość, sprawiająca, że wino tak dobrze pasuje do tak wielu dań. No ale to wszyscy wiemy. Jongleur odkrywa jednak zupełnie inna twarz gamay, a to za sprawą zaprzyjaźnionego winiarza Richarda Rottiers, którego Moulin-à-Vent, było już na blogu opisywane, bodajże w opowieści o agencie Tomku. Ale do rzeczy, choć zanim się zacznie, Jongleur chce się usprawiedliwić i przyznać od razu, że dzisiejsze gamay, jest nie do kupienia w Polsce. Warto jednak je przedstawić, bo jest winem niezwykłym, zwariowanym, świadczącym zarówno o inwencji jak i umiejętnościach winiarza. Wyobraźmy sobie wino z gamay, nie czerwone, nie białe, ale różowe i to o wyraźnie łososiowej barwie. Wyobraźmy sobie gamay o zawartości alkoholu 9,5%. No to może łatwiej, bo do dziś przepisy apelacji Beaujolais dopuszczają 9% alkoholu. Jednak Richard nie robi sikacza w stylu lat pięćdziesiątych, który królował w lyońskich bistrach. Rottiers robi wino słodkie. Zatrzymując fermentację swojego różowego gamay, uzyskuje wino o wyraźnej słodyczy, doskonale zrównoważonej piękną kwasowością i mocnych aromatach truskawek i porzeczek. W sumie wyszło wino orzeźwiające, subtelne i bardzo oryginalne. I chyba za tę oryginalność docenili je Bettane i Gault-Milliau. U Bettane’a 14,5/20, zaś w sklepach 7 euro. Nazywa się Manganèse od parceli, z której pochodzi, a która jest szczególnie bogata w mangan.
2 Responses to Gamay niejedno ma imię